Pierwsze pół godziny było wybitne i myślę, że pokazało do czego będę mógł dojść, jeśli będę regularnie jeździć. Później było już gorzej. Nie dość, że wiatr wymusił zmianę trasy, to jeszcze z każdym km-em sił było coraz mniej i ciężko było zmotywować się samemu. Postoje były coraz częstsze, ale nie przeszkodziło to w pobiciu tegorocznej maksymalnej prędkości na zjeździe do Golubia-Dobrzynia.
Potem trochę błądzenia po lesie, kluski u babci i ostatni odcinek, w którym rywalizacja i męska duma wyciągnęła ze mnie ostatnie siły. No ale mam coś, czego wy jeszcze nie macie chłopaki: Pierwsza stówka 1/1
^^
No i rower pozytywnie przeszedł testy off-roadowe... (bez licznika)
No i warto jeszcze dodać, że rzeczywisty czas przejazdu wynosił uwaga: 6 i pół godziny! Masakra